Na co dzień prowadzi własną firmę, po godzinach pracy chwyta za łuk i ćwiczy strzelanie. Z sukcesami. Na mistrzostwach Polski, jakie odbyły się w ostatni weekend maja, zdobył wicemistrzostwo. I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. – Łuk pozwolił mi wrócić do sportu i aktywności. Każdy sukces, który odnoszę w tej dyscyplinie, jest dla mnie bardzo ważny – mówi Robert Tomaszewski z Pastuchowa, który po łuk po raz pierwszy sięgnął 1,5 roku temu.
* Trenuje Pan od niedawna, więc ta turniejowa przygoda dla Pana tak naprawdę dopiero się zaczyna, choć, nie ulega wątpliwości, ten start robi wrażenie. Za Panem mistrzostwa Polski i zdobyty srebrny medal.
– To prawda. Trenuję od niedawna, a dokładnie od 1,5 roku. Wcześniej uczestniczyłem w turniejach organizowanych m.in. w ramach Ligi Dolnośląskiej. Chciałem pojechać i spróbować czegoś nowego. Mistrzostwa trwały dwa dni. W pierwszym dniu odbyły się dwie konkurencje. W strzale do celu mogliśmy oddać tylko 3 strzały. Zaczynaliśmy od strzały wypuszczonej z najdalszej możliwej pozycji. Jeśli trafiliśmy, zadanie było zaliczone. Jeśli nie, zbliżaliśmy się do celu. Jak dalej nie udało się trafić, zbliżaliśmy się jeszcze bardziej. Druga konkurencja odbyła się w lesie. Pogoda była fatalna, złapała nas ulewa i było ciężko. Tu mogliśmy oddać 2 strzały do celu. W drugim dniu odbyła się taka sama rywalizacja jak na początku turnieju, z tymże mogliśmy oddać tylko jeden strzał, nie 3. W mistrzostwach wzięło udział około 200 zawodników w różnych kategoriach wiekowych i sprzętowych. Ja startowałem w kategorii weterani w strzelaniu z łuku typu hunter i zająłem drugie miejsce. W mojej grupie były cztery osoby – z długim 20-30-letnim stażem w trenowaniu. Wskoczyłem na drugie miejsce. Jadąc tam, naprawdę nie liczyłem na trofea, chciałem tylko zobaczyć, jak to wygląda. W niedzielę, 9 czerwca odbyła się 3. runda Ligi Dolnośląskiej. Zająłem trzecie miejsce. To dla mnie sukces, bo w lidze nie ma podziału na kategorie wiekowe, jest jedna klasyfikacja. Trenuję dopiero 1,5 roku i wszystko, co udaje mi się zdobyć, jest dla mnie cenne.
* Jak to się zatem stało, że półtora roku temu sięgnął Pan po łuk?
– Znajomi zaprosili mnie kiedyś do siebie i akurat pojawiła się możliwość spróbowania sił w strzelaniu z łuku. Spodobało mi się to tak bardzo, że stał się on ważną częścią mojego życia. Zawsze byłem bardzo aktywny fizycznie, wiele lat grałem w piłkę nożną. Niestety, w 2011 r. przeszedłem zawał serca. Wiadomo już wówczas było, że z bieganiem w moim życiu koniec. Potrzebowałem jednak tej sportowej adrenaliny. Przestałem biegać, ale nie przestałem odczuwać potrzeby uprawiania sportu. Strzelanie z łuku to mi właśnie dało.
* Jaki rodzaj łuku szczególnie przypadł Panu do gustu? Na jakim Pan trenuje?
– Mam trzy łuki, ale trenuję i strzelam z huntera. Po pierwsze, na takim oddałem wtedy u znajomych pierwsze strzały, a po drugie, łatwiej mi się z niego strzela. Dzięki temu, że skonstruowany jest z drewna z kompozytami, ma inną dynamikę niż łuki tradycyjne i naturalne, drewniane. Moja parabola jest mniejsza. Wszystko w łucznictwie ma znaczenie – siła naprężenia cięciwy, strzały, lotki. Dla mnie lepszy jest hunter.
* Trenuje Pan regularnie? Sam, czy pod okiem trenera w jakimś klubie?
– Trenuję w ogródku, samodzielnie. Wystarczy kupić sprzęt – łuk, tarczę, komplet strzał. Potem już tylko strzelać, strzelać i strzelać. Ponadto dołączyłem do łuczników ze stowarzyszenia w Łażanach i staramy się raz, dwa razy w tygodniu wspólnie trenować. W Łażanach trenuję pod okiem Valerego Bezusy. To on dał mi pierwsze wskazówki i poprawia moje błędy. To on przygotował mnie na mistrzostwa Polski. Dużo mu zawdzięczam.
* Pamięta Pan swój pierwszy turniej?
– Ależ tak. Pojechałem na zawody do Sycowa i byłem przedostatni.
* Łucznictwo to mało popularna dyscyplina, szczególnie tu w naszej okolicy.
– Niby łucznictwo tradycyjne podlega pod Polski Związek Łuczniczy, niemniej na piedestale znajduje się łucznictwo blokowe i łuk tradycyjny. Różnice z łucznictwem 3D są znaczące. Mamy figury, np. dzika, kaczki, niedźwiedzia, świstaka, wilka, sowy. Strzelamy do nich i tarczy. W ten sposób jest rozgrywana Liga Dolnośląska, Puchar Polski. Bazy brakuje, nikt nie finansuje czy choćby dofinansowuje takich miejsc. Wszystko organizujemy, w miarę możliwości, sami. Dla porównania takie bazy funkcjonują w Czechach.
* Wyzwanie nie jest zatem proste, bo łucznictwo nie jest tanim sportem.
– Około 2 tys. wystarczy na zakup łuku, strzał, pokrowca, kołczanu – takiego podstawowego wyposażenia łucznika. 12 strzał to koszt ok. 500-600 złotych. Jeśli ktoś nie gubi strzał, to komplet wystarczy na sezon. Natomiast wiadomo, że, choćbyśmy pilnowali, to jakaś strzała się zgubi. Strzały też się niszczą. Dlatego corocznie przed rozpoczęciem sezonu należy kupić sobie ich komplet. Do tego dochodzą koszty zakupu figur, jeśli mówimy o organizacji bazy łuczniczej. Dlatego mamy tyle, ile jesteśmy w stanie sami sobie zorganizować.
* Wiem, że poza rozwijaniem swojej pasji zależy Panu przede wszystkim na tym, żeby promować łucznictwo wśród społeczeństwa.
– To jest bardzo fajna zabawa. Spotyka się nowe osoby, aktywnie spędza się czas. Chciałbym, by moje wnuki złapały tego bakcyla. Może, jak ich kiedyś namówię na udział w jakimś turnieju, będzie łatwiej. W każdej miejscowości, którą odwiedziłem, są łucznicy i pasjonaci historii. Na Dolnym Śląsku mamy mistrza i mistrzynię świata. W Strzegomiu trenują co niedzielę. My w Łażanach też spotykamy się przynajmniej raz w tygodniu. Łucznictwo jest sportem, którego każdy może się nauczyć. Wystarczą chęci i ciężka praca. I można to strzelanie wyćwiczyć. Na konkursy przyjeżdżają całe rodziny. Strzelają już kilkuletnie dzieci. Dla niektórych to styl życia. Wielu zakłada na turnieje specjalne stroje, żeby nawiązać do historii. Jest to też po prostu dobra zabawa.
UM Jaworzyna Śl.