Connect with us

Wyszukaj na portalu

8°C Świdnica
mojaswidnica.pl

Aktualności

Irena Kozłowska: robiłam to, co było trzeba

Przyjechała do Świdnicy w 1946 r. na chwilę. Została na całe życie. Spod jej nauczycielskiej ręki wyszły przyszłe pokolenia świdnickich anglistów. Zawsze lubiana, szanowana, z humorem i niezwykle skromna. Irena Kozłowska, laureat nagrody „Zasłużony dla miasta Świdnicy”, z sentymentem wspomina czasy powojenne.

* Była Pani jedną z tych osób, które przybyły do Świdnicy zaraz po wojnie. Pamięta Pani swoje wrażenia z tego okresu?

– Nie lubiłam Świdnicy. Byłam warszawianką z krwi i kości. Niestety, moje mieszkanie w Warszawie spłonęło i było w tragicznym stanie. Poza tym dostałam zakaz przebywania i wjazdu do Warszawy. Musiałam wyjechać i nie wolno mi było wrócić. Przyjechałam do Świdnicy, ponieważ tu miałam teściów. Wtedy jednak wcale nie planowałam tu zostać.

Advertisement. Scroll to continue reading.

* Mimo to zdecydowała się Pani osiąść w Świdnicy. Dlaczego?

– Gdy wyjeżdżałam z Warszawy z małym dzieckiem, mój mąż opuszczał łagier. Trafił prosto do szpitala i zmarł. W Świdnicy mieszkali moi teściowie – Mesterowie. Byli w Świdnicy znanymi i szanowanymi ludźmi. Mało kto pamięta, ale Świdnica była wtedy wspaniałym ogrodem różanym. Te kwiaty rosły w parkach, głównie dużym parku, dzisiaj zwanym Centralnym, i na skwerach. Mój teść dbał o zieleń miejską. Pilnował pielęgnacji róży i parków. Bez wychodzenia z parków można było obejść całe miasto. Dokumenty potwierdzają, że w tym okresie mój teść wyhodował czarną różę.  Teściowie mieli willę, a ja musiałam opuścić stolicę i nie miałam się gdzie podziać. Potem sprawy potoczyły się same. Ponieważ to był okres zasiedlania ziem, poniemieckich wówczas, otrzymałam mieszkanie. Potem dostałam pracę, jako jedyna anglistka w mieście uczyłam w czterech szkołach jednocześnie: Liceum Spółdzielczym (obecne II LO), I Liceum Ogólnokształcącym, Liceum Spółdzielczym i Liceum Felczerskim. Nie było łatwo, wszędzie musiałam biegać, bo przecież nie miałam samochodu, ale nie musiałam się martwić o utrzymanie.

* Okres powojenny był czasem tworzenia wszystkiego od nowa, na ziemiach odzyskanych ten proces miał wymiar szczególny. Budowano polskość od nowa. Pamięta Pani ten czas? Jak to wyglądało? Jak wspomina Pani swoich współpracowników, pozostałych pionierów ziemi świdnickiej?

– Wszyscy byliśmy przyjezdni. Naszym zadaniem było zbudować miejsce, gdzie ludzie mogli się osiedlać. Niezwykle ciepło wspominam Mieczysława Kozara-Słobódzkiego, byłego dyrektora I Liceum Ogólnokształcącego, poetę, barda. Znaliśmy się prywatnie, grywaliśmy razem w brydża. Razem tworzyliśmy I Liceum Ogólnokształcące. Współpracowałam także z Idalią i Franciszkiem Jarzynami, którzy w 1945 r. założyli w Świdnicy teatr. Ja przyjechałam w lipcu 1946 r. i dołączyłam do nich. To był zawodowy teatr, wyjątkowy, ponieważ na nasze ziemie zjechali aktorzy, którzy nie mieli po co wracać do Warszawy, która została zrównana z ziemią. Na świdnickiej scenie grali Żurawski i Gustaw Holoubek. Teatr świdnicki dawał im mozliwość profesjonalnego grania. W późniejszym czasie zaczęłam robić eksperymenty i wspólnie z uczniami graliśmy „Pigmaliona” po angielsku. Podobało się widzom, choć publiczność niewiele rozumiała.

Advertisement. Scroll to continue reading.

* Tworzyła Pani także koło polonistów. Jak wyglądały te spotkania? Kto w nich uczestniczył?

– Utworzyliśmy je w 1957 r. wspólnie z Janiną Tołłoczko, Henrykiem Pajdałą, Stanisławem Kotełko. Profesor Tołłoczką została pierwszym prezesem. Rozmawialiśmy o książkach, zapraszaliśmy gości. Nie było wówczas dostępu do książek zza „żelaznej kurtynu” i próbowaliśmy sobie z tym jakoś radzić. Ja miałam dostęp do British Council. Uczyłam języka i miałam prawo się tam zapisać. Pożyczałam książki i chciałam się tym dzielić. Odbywało się wówczas kształcenie metodyczne, gdzie towarzysz partyjny uczył nauczycieli. Uznaliśmy, że to strata czasu. Stworzyliśmy coś innego i kuratorium nam to uznało. Aby zdobyć książkę, kombinowało się nieraz niesamowicie. Franciszek Jarzyna na przykład namiętnie słuchał radia Wolna Europa. Czytali w nim wówczas „Rok 1984” Orwella. Pan Jarzyna nagrywał, a ja przez kalkę nocami to przepisywałam. 5 egzemplarzy na raz, więc w  tym piątym egzemplarzu, wiadomo, trochę było widać, trochę nie. Te książki były potem nie do końca legalnie kolportowane.

* Jeśli jesteśmy przy temacie książek, to przypomnę, że udało się Pani wspólnie z innymi osobami ocalić bibliotekę od zniszczenia. Jak to się udało? Czy wiązało się z tym jakieś ryzyko?

– Zapadła decyzja o spaleniu poniemieckiej biblioteki. Nie pamiętam już, gdzie później palono te wszystkie książki. Dostaliśmy polecenie, by przygotować je do zabrania. Już na etapie pakowania odkładaliśmy pozycje warte ocalenia. To były dzieła m.in. Goethego, Szekspira, atlasy, albumy malarstwa. Robiliśmy to wspólnie z Kozarem-Słobódzkim i Rosłanowskim. Mieliśmy do siebie bezgraniczne zaufanie i dlatego się udało. W nocy wtajemniczony woźny wózkiem rozwoził je od jednego do drugiego mieszkania. Nie można było się narazić, złożyć wszystkich do jednego mieszkania. To groziło rewizją w mieszkaniu. Czasy były okrutne, ale  książki należało ocalić. Niektóre z nich wróciły potem do biblioteki.

* Przez wiele lat pracy uczyła Pani wiele pokoleń młodzieży. Zawsze potrafiła Pani zaskarbić sobie szacunek i sympatię. Jaka była Pani recepta na to? Jakich rad udzieliłaby Pani współczesnym nauczycielom?

– Nie wiem, to się po prostu ma, albo nie. Nigdy nie myślałam o tym w taki sposób. Uczyłam najlepiej jak mogła, nie stawiałam ocen niedostatecznych. Nikt nie był zmuszany do nauki, chcieli się uczyć. Wtedy w planie były 2 godz. angielskiego tygodniowo. Moi uczniowie tak się potrafili nauczyć języka, że zdawali później bez problemów na anglistykę na Uniwersytet Jagielloński. Tym samym spod mojej ręki wyszli przyszli świdniccy angliści. Do języków trzeba mieć też łatwość językową. Nie każdy ja ma i ja też miałam uczniów, którym nauka angielskiego szła bardzo opornie.

* Została Pani uhonorowana nagrodą „Zasłużony dla miasta Świdnicy”. Czym dla Pani jest ta nagroda?

– Nie czuję się zasłużona. Jestem jak każdy inny. Robiłam, co trzeba. To normalne.

O nadaniu Irenie Kozłowskiej tytułu „Zasłużony dla miasta Świdnicy” pisaliśmy tutaj.

1 Comment

1 Comment

  1. Pingback: Odeszła Irena Kozłowska - mojaswidnica.pl

Leave a Reply

Advertisement

Facebook

Przeczytaj również

Kultura

Od lat z determinacją spełnia marzenia, udowadniając, że niepełnosprawność wcale nie stanowi bariery nie do przejścia. Jest inspiracją dla innych młodych ludzi. Pochodzący z...

Polecamy

Rozmowy z kierowcami i pilotami rajdowymi, wspólne zdjęcia i autografy. To wszystko czeka dziś na kibiców motosportu, którzy zjawią się wieczorem w Centrum TMT...

Kultura

„Żywa biblioteka” to akcja, która polega na spotkaniu z „żywą książką”,czyli osobą wykluczaną, postrzeganą bardzo stereotypowo. Wyjątkowewydarzenie odbyło się w czwartek, 25 kwietnia w...

Aktualności

Miejska Biblioteka Publiczna im. C.K. w Świdnicy szuka złodzieja. Wczoraj niezidentyfikowany jeszcze mężczyzna ukradł wieczne pióro przeznaczone dla uczestników konkursu. Zdarzenie nagrała kamera monitoringu....

Wszelkie prawa zastrzeżone. © Miejska Biblioteka Publiczna w Świdnicy, 2023

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Polityka prywatności

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close