Ubrany w odblaskową kamizelkę przemierza wsie i miasta naszego powiatu i sprząta to, co po sobie zostawili jego mieszkańcy. Waldemar Woźniak pracy się nie boi i od kilku lat zawstydza wszystkich, którym z ekologią jest nie po drodze. Społecznik przez ostatnich 6 lat zebrał ponad 300 ton śmieci. – Jest lepiej, więc mamy światełko w tunelu – podkreśla.
Z panem Waldemarem spotykamy się przy ulicy Robotniczej w Świdnicy. Z terenowego samochodu zakupionego dzięki hojności dobrych ludzi wyjmuje kalosze, chwytak i worki. Jest zimno, z nieba siąpi deszcz, ale to nie przeszkadza mu, by ruszyć do pracy, która z hobby przerodziła się w misję. – Przez lata byłem myśliwym, więc widziałem śmieci porzucane w lasach. Serce się krajało. W pewnym momencie życia, po śmierci mojej żony Barbary postanowiłem, że po prostu zacznę sprzątać otaczający nas świat. I tak zleciało mi kilka lat, które zamknąłem w ponad 300 tonach odpadów – mówi Waldemar Woźniak.
Społecznik działa głównie sam, czasami przy różnych akcjach zdarza się, że pomagają mu inni. Codziennie poświęca kilka godzin zbieraniu odpadów, a tych nie brakuje. Najczęściej poza śmietniki i miejsca do tego wskazane trafiają szklane i plastikowe butelki, części samochodowe, odpady budowlane i prawdziwa zmora-opony. – Ostatnio ktoś porzucił w lesie opony od traktora. Co myśmy się namęczyli, żeby je uprzątnąć. Ludzie zostawiają butelki po piwie, które przecież można oddać i jeszcze mieć za to pieniądze. Wolą je jednak wyrzucić tam, gdzie stoją. Tu na Robotniczej to jest praca bez końca – mówi Waldemar Woźniak.
Jak jednak podkreśla, na przestrzeni ostatnich lat, sporo się w tej kwestii zmieniło. – Jest lepiej, więc mamy światełko w tunelu. Tych śmieci z roku na rok jest coraz mniej i bardzo się z tego cieszę. Wiem jednak, że pracy mi nie zabraknie. Muszę też dodać, że w Świdnicy naprawdę nie mamy się czego wstydzić i jest to jedna z czystszych gmin – dodaje. Jego praca na rzecz lokalnego środowiska wspierana jest przez samorządy z powiatu świdnickiego. To urzędnicy i ich szefowie organizują wywóz zebranych odpadów czy narzędzia do pracy. – Bardzo wspiera mnie prezydent Świdnicy i inni włodarze. Jest to niezwykle ważne w codziennej pracy, gdy nie muszę martwić się o worki czy inne potrzebne rzeczy. Najgorzej jest z benzyną, bo choć dzięki ofiarności wspaniałych ludzi udało się zakupić świetne, terenowe auto, to czasami nie mam po prostu środków by je zatankować. Muszę sobie jednak poradzić, bo góry śmieci same się nie uprzątną – mówi. Dla Waldemara Woźniaka w realizowaniu misji nie ma znaczenia pogoda za oknem czy nawet własne zdrowie. Do tego stopnia, że po tygodniowym pobycie w szpitalu z ostrym zapaleniem trzustki, jak tylko poczuł się lepiej, zakasał rękawy i ruszył w teren. Jego pracę dostrzegają nie tylko lokalne czy krajowe media, ale także zagraniczne stacje czy gazety. Wielokrotnie pisano o nim w największych polskich tytułach prasowych. Za działalność na rzecz natury został także uhonorowany najwyższym odznaczeniem przez Polski Związek Łowiecki. Na swoim koncie ma również Orła Powiatu, Brązowy Krzyż Zasługi. Za ratowanie ludzi i ich mienia podczas powodzi w 1997 roku otrzymał z rąk ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Brązowy Medal w Ochronie Ładu i Porządku Publicznego. Nie zwalnia i nie ma zamiaru się poddać, choć nie ukrywa, że jest to czasami „orka na ugorze”.
– Mam kilka miejsc, które stale monitoruję, a, jak zachodzi taka potrzeba, to wracam do nich i robię porządki. I będę działać, dopóki sił mi wystarczy, a trzymam się całkiem nieźle jak na swój wiek – dopowiada ze śmiechem. A ma 75 lat! Wigoru i energii mogliby mu pozazdrościć dużo młodsi. Skąd ją czerpie? – Nie miałem łatwego życia. Do 19 lat mieszkałem w domach dziecka i to na pewno dosyć mocno mnie zahartowało. Nigdy nie poznałem swoich rodziców. Przez lata pracowałem w Poczcie Polskiej, byłem też członkiem koła łowieckiego, więc natura była mi bliska od zawsze. Mam w sobie po prostu gen społecznika, z którym nie walczę. Po śmierci żony nie bardzo miałem, co ze sobą zrobić, więc ruszyłem w teren. Wsparcie otrzymuję od najbliższej rodziny, szczególnie bliska memu sercu jest moja ukochana wnuczka – dodaje Woźniak. Czego mu zatem życzyć? – Zdrowia! I pieniędzy na benzynę! – mówi na koniec.