– Nie umiałabym dzisiaj robić niczego innego. Weszło mi to w krew, żyję tym. Daje mi to satysfakcję, poczucie spełnienia, a największą nagrodą jest dla mnie zadowolony klient – mówi Edyta Zych-Kot, świdnicka restauratorka, współwłaścicielka restauracji Wołowina. To o tym miejscu jeden z klientów napisał ostatnio, że „jest ona miejscem, gdzie nie sposób nie zgrzeszyć”.
* Przed nami święta. Jakie potrawy powinny pojawić się na wielkanocnym stole?
– W moim domu rodzinnym pojawi się żurek, kiełbaski pieczone i pasztet. Najważniejszy na naszym stole jest sos chrzanowy. Przyrządza się go w prosty sposób. Jajka kroimy w kostkę, mieszamy ze śmietanką, majonezem i świeżo tartym chrzanem. Sos jest dobry do wszystkiego. Robimy też jajka faszerowane. Musi być też koniecznie babka cytrynowa, gotowana, nie pieczona, z polewą czekoladową. To są najważniejsze dla nas smaki.
* Podstawową potrawą śniadania wielkanocnego jest żurek. Uchyli nam Pani rąbka tajemnicy, podpowie, jak ugotować żur idealny?
– Żurek musi być gotowany na zakwasie, i to nie byle jakim. Musi być porządny, prawdziwy zakwas, najlepiej z piekarni. Do tego drobno krojona wędzonka, kiełbasa parzona. Do tej pory pamiętam żurek gotowany przez moją babcię. Jak on smakował i pachniał…
* Jak wspomina Pani Wielkanoc z dzieciństwa? Ulubione smaki? A może coś, co Pani nie smakowało?
– Wielkanoc kojarzy mi się właśnie ze wspomnianym wcześniej żurkiem autorstwa mojej babci. Poza tym zawsze żywa w moim rodzinnym domu była tradycja bicia się jajkami. Trochę czasu nam zajęło, zanim spostrzegliśmy się, że najlepsze do tego są jajka zakończone w szpic. One są najtwardsze. Te bardziej zaokrąglone nie sprawdzały się. Tych jajek pobitych w domu było całe mnóstwo. Mój tato w tej zabawie kantował. Miał kamienne jajko, pomalowane i zawsze z nami wygrywał. Pielęgnowana była także tradycja malowania pisanek. Farbowaliśmy jajka w cebuli i skrobaliśmy wzorki żyletką. Najładniej te jajka zdobiła moja mama. Robi to zresztą do dzisiaj.
* Czy na Wielkanoc szykujecie Państwo jakieś specjalne menu.
– Nie, w czasie świąt będziemy podawać w restauracji dania z karty. Zdarza się, że firmy zamawiają u nas śniadania wielkanocne. Wtedy szykujemy świąteczne potrawy. Jest to jednak usługa typowo cateringowa.
* Kiedy po raz pierwszy pojawił się pomysł utworzenia własnej restauracji?
– To nigdy do końca nie był mój pomysł. Tato kupił budynek i prowadził restaurację. Po tylu latach nauczyłyśmy się tego z siostrą Justyną w międzyczasie, wrosłyśmy w to i w pewnym momencie zaczęłyśmy działać samodzielnie. Dziś staramy się kontynuować to dzieło. Cały czas jest oczywiście ryzyko. Boje się, że nasze propozycje spowszednieją i znów będziemy musiały szukać czegoś, co uatrakcyjni, zmieni to miejsce. Trzeba być cały czas na czasie, trzymać rękę na pulsie. Dzisiejszy klient też podróżuje po świecie, próbuje nowe smaki i szuka nowinek kulinarnych.
* Jeśli nie był to w całości Pani pomysł, tylko naturalna kolej rzeczy, że jest Pani akurat w tym miejscu, nigdy nie żałowała Pani tego wyboru? Wejścia w biznes restauracyjny?
– Nie żałuję i nigdy nie żałowałam. To się samoistnie stało moim życiem. Nie umiałabym dzisiaj robić niczego innego. Weszło mi to w krew, żyję tym. Daje mi to satysfakcję, poczucie spełnienia, a największą nagrodą jest dla mnie zadowolony klient. Kiedyś jeden Pan napisał o naszej restauracji, że „jest ona miejscem, gdzie nie sposób nie zgrzeszyć”. Takie słowa bardzo budują.
* Restauracja Wołowina świętuje 3. urodziny. Jaki był to okres? Jak Pani wspomina początki funkcjonowania restauracji?
– Pierwsze miesiące były niewątpliwie ciężkie. Nie wiedzieliśmy, czy nasz pomysł się przyjmie, czy wołowina w Świdnicy zyska uznanie. Dziś wiem, że był to strzał w dziesiątkę. Udało nam się wypracować jakość usług. Wszystkie posiłki przygotowywane są z dobrych produktów i składników. Zawsze są świeże. Na pewno tej jakości będziemy przestrzegać. Nie spoczywamy też na laurach. Cały czas się rozwijamy i myślimy nad poszerzeniem usług, nad wprowadzeniem jakiegoś elementu zaskoczenia naszych klientów. Otworzyliśmy drugi punkt w Urzędzie Miejskim, gdzie serwujemy zupełnie inne jedzenie niż tutaj, w restauracji. Cały czas myślimy też nad uruchomieniem w Świdnicy śniadaniowni, punktu, gdzie można by było kupić zdrowe śniadanie. Żyjemy w biegu, wychodzimy z domu, nawet nie robiąc przymiarek do śniadania. W takim punkcie po drodze moglibyśmy nabyć zdrowe śniadanie. Zawsze ciepło wspominam bar mleczny, który mieścił się przy ul. Grodzkiej. Chyba całe nasze pokolenie tam chodziło. Dzisiaj, w dobie niezdrowych fast foodów i przetworzonego jedzenia, także niestety w sklepikach szkolnych, myślę, że gdyby dzieci jadały w takich koktajl-barach, zmalałby problem z otyłością dzieci.
* Czy bycie restauratorem jest trudną pracą? Z czym to się wiąże?
– To bardzo ciężka praca. Trzeba być na każde zawołanie, od rana do wieczora. Kiedy jest potrzeba, trzeba stanąć w kuchni. Trzeba być czujnym cały czas i pilnować wszystkiego.
Na zdjęciu z siostrą Justyną Skonieczną
