Niewiele osób wie, że od 7 lat w Witoszowie Dolnym działa sanktuarium dla koni i osiołków, a także innych zwierząt, którymi właściciele z różnych względów nie mogą się opiekować. Prowadzi je para: Sandra i Dawid. To miejsce, w którym schorowane konie dożywają starości, a zaniedbane osiołki odzyskują zdrowie.
Na dzierżawionym 30-hektarowym terenie azyl znalazło 6 koni, 6 kucyków, 3 osiołki, 3 barany, ale ta liczba wciąż się zwiększa. – Na pewno nasza działalność różni się od innych fundacji pomagającym zwierzętom, dlatego że my po pierwsze nie prowadzimy interwencji, po drugie nie oddajemy do adopcji naszych zwierząt. Są one z nami do śmierci. Jeśli jednak dowiemy się o jakimś chorym koniu czy innym zwierzaku, zawsze staramy skontaktować się z jego właścicielem i spróbować pomóc – tłumaczy Sandra, wiceprezeska fundacji. Najstarszy podopieczny ma 33 lata i chore nogi, ale jak na leciwego osiołka ma się całkiem dobrze. Każde zwierzę ma nadane imię. – Od tych imion naprawdę może zakręcić się w głowie, ale można się ich nauczyć. Wszystkie nasze zwierzaki na nie reagują – dodaje Sandra. Rzeczywiście, wołając poszczególne konie po imieniu, te idą za swoją opiekunką jak psy. –Wszystkie nasze konie czy osiołki są przyzwyczajone do ludzi i każdy może się z nimi zaprzyjaźnić. Oczywiście to są tylko zwierzęta i pewne zasady bezpieczeństwa muszą być zachowane. Robimy jednak wszystko, by konie czy kucyki nie były agresywne. I udaje nam się to z sukcesem. Zwłaszcza, że trafiają do nas różne przypadki. Jeden z koni przez swojego oprawcę był bity metalowym prętem, więc trochę nas to kosztowało pracy, by nie bał się człowieka – opowiada Sandra.
Do sanktuarium trafiają głównie zwierzęta schorowane, potrzebujące stałej opieki lekarskiej, która do najtańszych nie należy. Często też koszty opieki nad kucykiem czy koniem przerastają ich właścicieli. Niestety, wciąż zdarzają się przypadki, gdy kucyk stał się nietrafionym prezentem dla dziecka.
– Mieliśmy przypadek, że kucyk został podarowany pewnej dziewczynce, która jednak bardzo szybko się nim znudziła. Opiekował się zwierzakiem tata, ale pomimo zapewnionej dobrej opieki kucyk marniał. Nie miał kontaktu ze stadem, całe dnie był sam. Dlatego jego właściciel postanowił przekazać go nam i odtąd życie tego kucyka się zmieniło. Trafiają się też przypadki agresji u koni, a gdy są już u nas, ta mija. Ludzie zapominają, że to nie jest pies ani kot. Tu trzeba mieć ogromną wiedzę, doświadczenie i sieć kontaktów. Nie tak łatwo np. znaleźć dobrego weterynarza czy kowala – mówi Sandra. Pasja to jedno, a tej ani Dawidowi, ani Sandrze nie brakuje.
Problemem, z którym się borykają, są za to na pewno środki finansowe. Miesięczny koszt utrzymania sanktuarium to ok. 20 tysięcy złotych. Suma ogromna, podobnie jak potrzeby. – Do tej pory radziliśmy sobie sami, nie tworząc żadnych zbiórek ani zrzutek. Postanowiliśmy jednak, że konieczne jest otwarcie fundacji, bo dłużej sami nie damy rady. Kończą się oszczędności, wprost przeciwnie do potrzeb. Dlatego organizujemy różne akcje, jak Halloween, by zebrać środki. Wiemy jednak, że takim organizacjom jak nasza jest o to trudniej. U nas nie ma spektakularnych, nośnych medialnie akcji, choć przecież potrzebujących zwierzaków nie brakuje. One też są ważne – mówi Dawid.
Jedną z najpilniejszych potrzeb azylu jest budowa ogrodzenia na 9-hektarowym terenie, tak by powstały padoki dla koni. Koszt ogromny, przerastający możliwości finansowe fundacji Patataj. – Wierzymy, że damy radę zebrać te środki i ruszymy z budową. Póki co jednak skupiamy się na bieżącej działalności, a pracy mamy sporo. Dawid zrezygnował z etatu, by działać tutaj. Ja prowadzę sklep internetowy, bo jednak z czegoś musimy się utrzymać. Wiemy jednak, że nasza fundacja ma głęboki sens i na pewno nie odpuścimy – mówi Sandra.