– Budzę się rano i z ciekawością czekam na to, co przyniesie dany dzień, tydzień. To ciekawsze niż bujanie w obłokach – mówi Janusz Chabior, znany polski aktor, który 20 września odwiedził Świdnicę.
*Uczęszczał Pan do technikum samochodowego, chciał Pan zostać marynarzem, a wylądował Pan na scenie. Jak to się stało, że został Pan aktorem?
– Jak to mówią, marzenia marzeniami. Nigdy nie marzyłem, by zostać aktorem, ale życie jest takie fajne, przewrotne. Zostałem nim, bo widocznie tak miałem zapisane w gwiazdach.
*Co Pan najbardziej ceni w tym zawodzie?
– Wolność oraz to, że dane mi jest w jednym moim życiu przeżyć tyle innych żyć, ile ról. Wczoraj przez całą noc ktoś mnie mordował, nakręcali moje zabójstwo, a dzisiaj jestem w Świdnicy. Ta praca daje mi także możliwość podróżowania i poznawania różnych ludzi, spotkań twórczych.
*Najczęściej grywa Pan czarne charaktery? Skąd to się bierze?
– Może jestem najbardziej znany z tego, że wcielam się w czarne charaktery, ale mam też na koncie dużo innych różnych filmów. Może mniej znanych, niemniej nie czuję się jakoś specjalnie zaszufladkowany, że jestem rozpoznawany i kojarzony tylko z rolami ciemnych typów. Często grywam trochę innych ciemnych typów, na przykład księży, inżynierów, prawników, a nawet wampira.
*Która rola była dla Pana najtrudniejsza?
– Było tych wyzwań kilka, ale z takich ostatnich na pewno była to rola stryja w serialu „Ślepnąc od świateł” w reżyserii Krzyśka Skoniecznego według książki Jakuba Żulczyka. Ta postać była zapisana jako duży, zwalisty facet. Jestem duży, ale nie byłem zwalisty, musiałem przytyć około 18 kilogramów. Przez kilka miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć cztery razy w tygodniu chodziłem na siłownię, odbywałem trening, przyjmowałem odżywki, nabierałem tuszy i masy. Potem przyszła seria trudnych zdjęć, z trudnymi scenami. Byłem torturowany i sam torturowałem. Zdjęcia realizowane były w zimie, planem były różnego rodzaju piwnice, strychy. Było zimno i strasznie. Była też scena, gdzie Janek Frycz mnie torturował, wkładał mi śrubokręt w ucho. To były bardzo trudne zdjęcia.
*Będzie kręcona druga część tego serialu?
– Chciałbym.
*Ile jest Janusza Chabiora w postaciach, które Pan gra?
– To jest zawsze taka mieszanka sudecka. Może czytelnicy pamiętają, to były czekoladki w różnych smakach. Trochę jest oczywiście w każdej postaci mnie, trochę postaci podpatrywanych tudzież takich, które wykreowała moja wyobraźnia.
*Wielokrotnie współpracował Pan z Patrykiem Vegą. Jak zaczęła się ta Wasza współpraca?
– Zagrałem w „Pitbullu”, tym pierwszym, postać gangstera Ciągłego. Potem się nie kontaktowaliśmy przez pewien okres, mieliśmy przerwę. Po jakimś czasie zaczęliśmy się częściej spotykać. Były „Służby Specjalne” i parę innych filmów.
*Nie ma Pan żadnych obaw przed udziałem w takich kontrowersyjnych projektach?
– Zawsze są obawy. Kiedy dostaję propozycję, czytam scenariusz, nigdy nie wiem, jak mi się to uda zagrać, jak zostanie zmontowane i jaki będzie końcowy efekt filmu. Każda praca w teatrze czy filmie wiąże się z ryzykiem. Artysta takie ryzyko musi podejmować. Kiedy czytam scenariusz, albo się decyduję na pracę, albo nie. Potem aktor może obejrzeć efekt końcowy dopiero w kinie, teatrze, bądź słuchając opinii krytyków. Choć z tym ostatnim różnie bywa i nie przywiązuję do tego aż takiej wagi. Przede wszystkim chodzi o moją satysfakcję i to, co mogę sobie powiedzieć wieczorem, kładąc się spać. Albo tym razem się udało, jest fajnie, albo cóż, trudno, nie wyszło, żyjemy dalej.
*A były takie momenty, kiedy mówił Pan sobie: trudno, nie wyszło?
- Nie chcę mówić o konkretnych przypadkach, ale gdybym powiedział, że nie było, byłbym zadowolonym z siebie głupkiem.
*O jakiej roli jeszcze Pan marzy?
– Chyba Kuba Wojewódzki w swojej książce napisał, że marzenia to masturbacja umysłu i nie należy z nimi przesadzać. Budzę się rano, otwieram oczy i czekam z ciekawością, co ten dzień, tydzień mi przyniesie. To o wiele ciekawsze niż bujanie w obłokach.